Dziś znowu jestem nieproduktywnym pracownikiem na zasiłku opiekuńczym.
Junior znowu z rozpaleniem całego ciała się nad ranem przebudził.
On i ja, my wszyscy jesteśmy zmęczeni cyklicznoscią tego wszystkiego vs brakiem diagnozy.
Podejrzenie PFAPA. I bardziej podejrzenie niż PFAPA. Podejrzenie - słowo klucz wymaagające najbardziej żmudnego i kołomyjnego procesu - diagnozy metodą wykluczania wszystkich innych po drodze.
Nie jest łatwo wbijać się oknem jak drzwiami niektórzy "specjalisci" mogą uznać za niezasadne. I tak wiemy dużo. Że nic nie wiemy.
Młoda od zawsze absorbowała całą soba wymagając ciągłej uwagi. Bawić, skakać, pójść, za szybko nie wrócić. Wszystko ze mną.
Junior z zasady muszący się mną dzielić od początku miał ograniczoną możliwość rozwoju w sobie wymagania poświęcania mu ciągłej uwagi. Rekompensuje nam te niedostatki od czasu życia płodowego ciagłą trwogą o Jego zdrowie.
Nie jestem w stanie wyobrazić sobie realnego strachu. Ubranego w podszepty i wizualizaje wyobraźni, gdy dziecko jest chore. Poważnie chore. Gdy większą część życia spędza w szpitalu. Gdy nie sposób powiedzieć
Pójdziemy na plac zabaw jak stąd wyjdziemy, kochanie bo nie rzuca się obietnic w przestrzeń ot tak.
Pamiętam, że stanęłam na granicy ogarnięcia po lekturze książki i filmu
Oskar i Pani Róża. Ale to tylko granica. I tylko próba ogarnięcia. Poraziło ogromem dojrzałosci, jaka w chorobie towarzyszy dziecku. I prostoty, naturalnej prostoty z jaką dzieci potrafią przyswoić emocje, z którymi nam, rodzicom nie sposób sobie poradzić.
Po naszym pobycie w szpitalu Junior i Młoda bawią się ze mna w lekarza.
(Nigdy w pielęgniarkę
- Mamusiu, jestem jekarzem. Jekarz nie kjuje. )
Młoda wyrokuje, ze potrzebny jest dożylny antybiotyk. Junior walczy jak lew by nie pozwolić jej sie wkłuć...
Kończy się rękoczynami.
Muszę interweniować tu i teraz.
Na szczęscie czasem brakuje czasu dla wyobraźni.