piątek, 14 grudnia 2012

wolno, wolniej, wolność


Czuję że muszę wyjść i zostawić za sobą to, co mnie tak bardzo przerasta.

Inaczej wyjdę z siebie.

Tak jak wychodzę codziennie stojąc obok i obserwując, jak żyję z litości, powinności, żałości.

 

Chciałabym nabrać powietrza do samego dna przepony i być wolną.

czwartek, 29 listopada 2012

O co Ci znowu chodzi?

"Ponad 30% par rozwodzących się co roku w Polsce (tendencja rosnąca od 2007 roku) podaje jako przyczynę rozwodu: niezgodność charakterów(...)" *
Jakby jakiekolwiek dwa charaktery mogły w ogóle być zgodne. Mogą być podobne, mogą sie czasowo synchronizować, ale że zgodne od razu?
Wiem, wiem - kwestia semantyki wyłącznie. Bo jak inaczej nazwać sytuację, w której po etapie trzepoczących skrzydłami motyli w brzuchu On zaczyna dostrzegać, że schabowy jednak za twardy a Jej coraz trudniej tolerować te cholerne skarpetki w kłębek zwinięte pod fotel wciśnięte.
Spłycam, ale ciężej trafiać w sedno, gdy ono samo w sobie czesto uwiera.
Gdy budzisz sie rano i jedno zdanie wystarczy by osoba leżąca obok oddaliła się o lata świetlne.
- O co Ci znowu chodzi?
Tak na prawde o wspólnotę drogi. Przebywanej łącznie. Niekoniecznie zawsze, niekoniecznie dłoń w dłoń i oko w oko. Ona może przysiaść przecież na chwilę i dać odpocząć stopom imponująco, ale jednak cierpiącym w czerwonych szpilkach. On może na chwilę wstąpić do swojego sanktuarium męskości jasnym pełnym i pilotem opływającym i zatrzymać się w nim na blizej nie określone kilka godzin. Obojgu cały czas towarzyczyć powinna wspólnota. Celu.
Że naiwnie?
Nie potrafię wierzyć, że powinno być inaczej.

*http://www.mydwoje.pl/przyczyny_rozwodow_niedopasowanie_charakterow

poniedziałek, 26 listopada 2012

(nie)wrażliwie


Mój organizm wypracował sobie znakomitą umiejętność radzenia sobie z sytuacjami, które mogą złamać. Nadłamać. Lekko nadszarpnąć.

Podpowiada i podszeptuje obrazy, które mają się ziścić. Robi to dużo wcześniej niż te mary stają realnie przed moimi oczami. W efekcie jestem już lekko ogłuszona i mało, ale jednak przygotowana. Mięśnie napięte, kiedy trzeba przyjąć cios. I jakby trochę mniej boli. Już nie tak zupełnie po omacku się poruszam.

Strata Kogoś (dwóch Ktosiów). Choroba czyjaś. Bezsilna obserwacja bólu. Inne podobne.

Myślę, ze to całkiem dobrze.

Ze gdyby nie ta cholerna intuicja rozsypałabym się po każdym z wyżej wymienionych.

A na pewno pogubiła.

 

Może dlatego gdy już przychodzi czas i trzeba popłakać ja nie mam czym.

Jest wrażliwość tak silna, że zobojętnia?

czwartek, 22 listopada 2012

Bo fantazja...


- Mamo, mamo, a ja byłem zisiaj stjaziakiem. I był poziar. Potem się auta wywajiły i ujatowalem smoka. – Fantazja niespełna trzylatka jest imponująca. Ja naprawdę czasami się zastanawiam czy panie w przedszkolu patrzą danego dnia mniej przychylniej bo któryś w kostkę kopnął albo w twarz splunął czy raczej Junior znowu z wyobraźnią popłynął na głębsze wody. Młoda potrafiła historię z paskiem po pupie się ślizgającym na poczekaniu wymyślić. Junior ewolucyjnie jednak ją przerasta nie znając granic wstydem choćby naznaczonych.

Widzę jak bierze długopis w dłoń i tak wyposażony kieruje się z jęzorem na wierzch wywalonym w  kierunku beżowej sofy. Zdążył kółkiem się podpisać.

- Kochanie, co Ty robisz?

- To nie ja mama, nie ja.

- A kto według Ciebie mój drogi to kółeczko tu narysował?

- Ona – pokazuje tak pewny siebie, że niemal autentycznie szczery w kierunku starszej siostry. Dzierżąc naturalnie długopis koloru niebieskiego w dłoni prawej. Okiem nie mrugnie, języka nie schowa, a nawet jakby z centymetr rośnie w swojej buńczuczności.

Naprawdę odczuwam realną obawę przed zadaniem pytania za lat –naście  (!):

-Paliłeś?

środa, 21 listopada 2012

Moja bardzo wielka wina.

No i znalazłam pozytyw.
Moje chroniczne poczucie winy towarzyszące mi podczas ignorowania sterty niewyprasowanych koszulek czy wydawania kolejnych – sięciu złotych na książkę znalazło całkiem rozsądnie i przyjemnie brzmiące uzasadnienie dla jego ciągłej pielęgnacji.
What character traits make a great leader? Decisiveness, confidence, intelligence… guiltiness? Recent surveys suggest that a sensitivity to feelings of guilt can be good for business, society and the individual. (bbc.co.uk)
źródło: http://www.bbc.co.uk/news/magazine-20257373
No to już wiem dlaczego jestem tak intrygującą, zdolną (do wszystkiego) młodą kobietą w lekko hamującej ostatnio, ale jednak sile rozwoju kariery zawodowej. I wiem dlaczego troszkę starsza i z pewnością mniej zdolna pani psycholożka starała się ze mnie to poczucie winy wyplenić.
Z poczucia zazdrości!! Ha!



 

poniedziałek, 19 listopada 2012

Zdrowie, ach zdrowie...

Dziś znowu jestem nieproduktywnym pracownikiem na zasiłku opiekuńczym.
Junior znowu z rozpaleniem całego ciała się nad ranem przebudził.
On i ja, my wszyscy jesteśmy zmęczeni cyklicznoscią tego wszystkiego vs brakiem diagnozy.
Podejrzenie PFAPA. I bardziej podejrzenie niż PFAPA. Podejrzenie - słowo klucz wymaagające najbardziej żmudnego i kołomyjnego procesu - diagnozy metodą wykluczania wszystkich innych po drodze.
Nie jest łatwo wbijać się oknem jak drzwiami niektórzy "specjalisci" mogą uznać za niezasadne. I tak wiemy dużo. Że nic nie wiemy.

Młoda od zawsze absorbowała całą soba wymagając ciągłej uwagi. Bawić, skakać, pójść, za szybko nie wrócić. Wszystko ze mną.
Junior z zasady muszący się mną dzielić od początku miał ograniczoną możliwość rozwoju w sobie wymagania poświęcania mu ciągłej uwagi. Rekompensuje nam te niedostatki od czasu życia płodowego ciagłą trwogą o Jego zdrowie.

Nie jestem w stanie wyobrazić sobie realnego strachu. Ubranego w podszepty i wizualizaje wyobraźni, gdy dziecko jest chore. Poważnie chore. Gdy większą część życia spędza w szpitalu. Gdy nie sposób powiedzieć Pójdziemy na plac zabaw jak stąd wyjdziemy, kochanie bo nie rzuca się obietnic w przestrzeń ot tak.

Pamiętam, że stanęłam na granicy ogarnięcia po lekturze książki i filmu Oskar i Pani Róża. Ale to tylko granica. I tylko próba ogarnięcia. Poraziło ogromem dojrzałosci, jaka w chorobie towarzyszy dziecku. I prostoty, naturalnej prostoty z jaką dzieci potrafią przyswoić emocje, z którymi nam, rodzicom nie sposób sobie poradzić.

Po naszym pobycie w szpitalu Junior i Młoda bawią się ze mna w lekarza.
(Nigdy w pielęgniarkę - Mamusiu, jestem jekarzem. Jekarz nie kjuje. )
Młoda wyrokuje, ze potrzebny jest dożylny antybiotyk. Junior walczy jak lew by nie pozwolić jej sie wkłuć...

Kończy się rękoczynami.
Muszę interweniować tu i teraz.
Na szczęscie czasem brakuje czasu dla wyobraźni.

piątek, 16 listopada 2012

Dziecięco czyli całkiem (nie)poradnie.

- Mamusiu jesteś cudowna. Jesteś najukochańszą mamą, jaką mogłam sobie wymarzyć. Kocham Cię z całego serca.
Na koniec rzut na szyję z nagłym obciążeniem mojej nadwątlonej wirusem postawy.
Czekam na roszczenie, ale przez kolejne 30 sek. 5-latka całkiem zdaje sie bezinteresownie obcałowuje mnie, tuli się opleciona kończynami wokół mojego tułowia. Straciłam czujność.
- A kiedy kupisz mi ten perfum Barbie, który tata mi obiecał?
Czar prysł.

Moje dzieci nigdy nie miały problemu z uzewnętrznianiem swoich emocji. Ba! Z ich nazywaniem. Bodaj pierwszym pełnym zdaniem wypowiedzianym przez Juniora w wieku lat dwóch było Obraziłem się na Ciebie. 5 sek. Nie lubię mamy.
Młoda stosuje już bardzej wysublimowane metody. Jest w tym dobra. Czasami przekracza granice i doskonale zdaje sobie z tego sprawę. I ja doskonale sobie ją zdaję, że Ona musi te granice zbadać, rączką wymacać, spróbować naruszyć, nagiąć, rozciągnąć, czasami boleśnie się poobijać przy naglym odbiciu w skutek zbyt duzego napięcia. Chciałabym tak patrzeć na te jej próby w nieskończonosć. Być dumna z każdej podanej mi dloni, gdy trzeba się z upadku podnieść i znowu o własnych siłach próbować.

Tymczasem buntownicze piekiełka w naszym domu jakby przygasły ostatnio.
Wyciszyłam się i usmiechnęłam szerzej ostatnio.

środa, 14 listopada 2012

Dziewczyna z zapałkami.


„(…)każda ziemia obiecana staje się okłamaną, gdy już się ją ma pod stopami a nie w marzeniu (…)”

Widać Anna Janko ma podobnie jak ja. Albo miewa.

Co jest dla mnie trudne do przyswojenia.

Spotykanie się na gruncie literatury, filmu, ulicy, galerii handlowej czy w innych mniej formalnych okoliczności z kimś wydającym się być całkiem podobnie charakterologicznie usposobionym jest zawsze wyjątkowo…dziwne.

Więcej niż jeden waryjat na świecie to o jednego lub więcej waryjata za dużo.

Do sedna kochana, do sedna.

Od zawsze goniłam za czymś lepszym, mocniejszym, bardziej intrygującym czymkolwiek by to nie było. Nawet jeśli nogą naprzód nie wystąpiłam to w myślach byłam już trzy przecznice dalej. Ta nieograniczona możliwość dokonywania wyborów, grzebania wśród różnych płaszczyzn życia, różnych (możliwie skrajnych) emocji, różnych kombinacji i wariacji na nieskończoność tematów dawała mi adrenalinę jak szukanie w stosie zimowej przeceny w sieciówce najładniejszej sukienki.

I to nie w kategoriach młodzieńczych uniesień naiwnością podszytych mi się utarło. Tak po prostu mam. Tak dążę do celów. Zawodowych też. To jest wessane we mnie całą siłą z jaką małe dziecko może chcieć sobie radzić z życiem. Jakakolwiek racjonalizacja może mnie wyciszyć i lekko otumanić jak ponoć psychotropy. I mogę się starać. Spróbować postarać. Nie biec, nie chcieć – jak moja Młoda nie skakać i usiedzieć 30 sek. na sofie bez ruchu. Nie może za się. I już.

Ja też.

Dlatego mam kolejnego kaca naznaczonego kolejną żałobą and swoim bezmyślnym i debilnym pędem donikąd.

wtorek, 13 listopada 2012

Podusznie.


Nie ma miodu, do którego nie korciłoby nas łyżki dziegciu dodać.

Z trudem znajdziemy komplement,  który mogłaby usłyszeć piękna kobieta od drugiej kobiety, a w którym nie sposób byłoby doszukać się okrucha uszczypliwej złośliwości tudzież innej zazdrości.  

Tak na dobrą i gorszą sprawę – żal nas, hm?

Bo mało szczęśliwości wokół. Mało uśmiechniętych prawdziwą szczerością twarzy. Mało nas z wewnętrzną siłą i pewnością, która nie musi uciekać się do tanich form dopalaczy i jeszcze tańszych form epatowania pozorną mocą pt. „ja wam k..a pokażę”.

Chwilę, z której moglibyśmy się po prostu cieszyć lubimy zastąpić zrzędzeniem i gderaniem nad intensywnością światła słonecznego lub pszczołą zbyt nachalnie wokół krążącą. Trzymając w dłoniach krótkie i tak ulotne poczucie bycia szczęśliwym z „tutaj i teraz” szybko ustępujemy miejsca kotłującemu się w głowie „jeszcze muszę zakupy zrobić”. I szeregowi podobnych.

Sama tak mam.

Ale nieustannie tęsknię. Żeby mieć wewnątrz tą pluszem wyłożoną skorupkę, z której bez obaw wychylać się będzie żarząca się ciepłem Istota. Śpiesznie się nie śpiesząc. Z beztroskim uśmiechem. Do tchu. Utraty.

niedziela, 11 listopada 2012

Wiedźma

(Nie żebym w szóstym na blogu poście miała smiałość teściowej ubliżać...)

Nie wierzę w czerwone kokardki przy wózku niemowlęcym przecież nie z bogobojnością nagminnie rozwieszane. Chronić mają przed złymi urokami rzucanymi przez zazdrosnych, zawistnych, tudzież po prostu złych. Nie wierzę, że czerwień, że forma kokardki (nadawanie strachom troche z kiczowatości) ma cokolwiek wspólnego z odpędzaniem czegokolwiek złego.

Nie wierzę w wyżej wymienione.
Wierzę jednak w ludzi fokusujących się tak mocno na chceniu czyjegoś nieszczęścia, że są w stanie w najgorszej formie je na bliźniego sprowadzić droga wizualizacji.
Nie żebym miała pewność w osoądzaniu kogokolwiek. Mam tylko intuicję.
Podpowiadającą, ze przedwczorajsza i wczorajsza gwałtownie sie objawiająca niedyspozycja żołądkowa moja i moich potomnych nie jest całkowicie dziełem przypadku. No nic nie poradzę. Jakkolwiek irracjonalnie, to jednak bywają osoby, w obecnosci któych mój na ogół na prawo i lewo słowami szastający język milknie a każdy nerw stoi na baczność.
Może łatwiej byłoby mi czerwone firanki w oknach rozwiesić a za żołądkowe perturbacje wirusa winą obciążyć.

***
A z tych pozytywnych aspektów wiedźm istnienia. Wczoraj jedna pomogła nam na prawdę miło godzinę popołudniową spędzić. Grupowo i piernikowo było. Jak to w Toruniu.


piątek, 9 listopada 2012

Winnie.


Ciężko jest przestać sobie cokolwiek udowadniać. Ścigać się samej ze sobą z góry skazując wyścig na porażkę – którejkolwiek ze stron.  Bo w tle zawsze majaczy więcej, lepiej, mocniej, szybciej, ładniej.

Ciężko przezwyciężyć coś co nazwać potrafię dopiero od kilku miesięcy dzięki 100zł wydanym na wizytę u sympatycznej blondynki z niezwykle kojącym głosem:

- Nosi Pani w sobie ogromne poczucie winy.

Absolutnie nie ujmując gronu psychologicznemu nic z kompetencji, nie podejrzewałabym żadnego z nich o odkrycie jakiejkolwiek cząstki mnie, z której istnienia nie zdawałabym sobie do tej pory sprawy.

Na moje nieszczęście jestem raczej świadoma siebie. Ta świadomość mnie często uwiera. Ta świadomość dała mi mnóstwo okazji to przewiercenia moich motywacji, pożądań, wewnętrznych ucieczek i niestabilnych chceń na wylot. I trafiłam do wszystkich możliwych źródeł, zbyt oczywistych w przypadku niestabilnego emocjonalnie dzieciństwa z ojcem który odrzucił, uciekł, zwiał z butelką; mamą, która kochała niekonsekwentnie w zależności od stadium stanu depresyjnego; biedą, której przestałam się wstydzić całkiem niedawno i dość dobrze sprecyzowanym celem „musisz być kimś lepszym”.

Ciężko jest sobie odpuścić. I nie być wciąż lepszym.

W polerowaniu paneli.

W gotowaniu rodzinie.

W doborze stroju do makijażu i odwrotnie.

W poświęcaniu 8 roboczogodzin dziennie z wytrwałością i determinacją na pracę nad powielaniem zyskowności pracodawcy.

W krokach zumby.

W okazywaniu cierpliwości rozciągliwej jak guma.

W nieskończoności codziennie wykonywanych czynności.

 

Poczucie winy jako swoista diagnoza dało mi pozorną ulgę. Taki mechanizm usprawiedliwienia kurzu na barku. Nie wpędzaj się kochana w poczucie winy. Nie możesz być doskonała. Odpuść. I odpuszczam ze trzy razy przechodząc obok. Za czwartym wpadam w szał pt. sprzątam kończący się dwie godziny później.

Grunt to samoświadomość.

***

Ale na dwa dni odpuszczamy wszyscy.

Rodzinnie wybywamy na łikend.

Martwi mnie tylko genetyka. Dziedziczenie wprawdzie mało ma tu udziału, ale dla Młodej ten weekend będzie rewelacyjny z głównie jednego względu:

- Mamuś, w tym hotelu nie będziemy musieli sprzątać, prawda?

Wylecz się panno multitaskova, wylecz.

czwartek, 8 listopada 2012

Trochę bajecznie.


- Jak to jest?

- Co takiego?

- Być najpiękniejszą kobietą w tym klubie?

- …. – i jednak nawykiem – Nie opowiadaj. Wcale nią nie jestem.

***

- Patrzyłem na Ciebie. Pół tego wieczoru przesiedziałem patrząc i oczu nie mogąc oderwać. Hipnotyzujesz całą sobą.

- Nie żartuj…

***

Syndrom brzydkiego kaczątka, które brzydkim powinno zostać na zawsze wszedł mi zbyt głęboko w pory skóry.  Sam proces przeobrażania się w pięknego (?!) łabędzia był długotrwały i mało świadomy. Na tyle mało, że nie dostrzegłam, że w oczach większości jestem już całkiem przepoczwarzonym z kaczęcia śnieżnobiałym zwierzem z długą zgrabną…szyją.

Patrzę w lustro i widzę jakby nie siebie. Tak, ta w odbiciu jest na prawdę piękną kobietą. Ładną dziewczyną. Świadomą zaróżowionych policzków kokietą. W zależności od pogody.

Czasami nawet przelotnie się do mnie w uśmiechu wyszczerzy. Ale chyba nadal nie wierzę, że obie tworzymy jedno. Drżę w środku z zakompleksień, poczucia win, wiecznej porażki w dążeniu do doskonałości.

Piękno wszak pielęgnować trzeba w sobie, z wektorem odśrodkowo zwróconym. Bez względu na ilość wklepanego kremu liftingującego powinnyśmy uwalniać cząstkę tego piękna z każdym oddechem – pewnym siebie i swoich możliwości. I w tym nadal tkwię na etapie larwy tudzież kwaczącej burej szarości.

środa, 7 listopada 2012

Dobranocnie.

This is your life. Do what you love. And do it often.
 
 
 
Polecam. Podpsiuję się pod manifestem obiema dłońmi, dziesiecioma palcami u stóp i jednym wielkim serduchem.

Porannik.


- Wstaaaajemy – łatwo mi mówić. Zdążyłam make up em pokryć totalną niechęć do tego by rolety podnieść wyżej – Dziubusieee! – czyta się to dużo gorzej niż krzyczy.

Poza delikatnymi pomrukami jednoznacznie opowiadającymi się za „nie ma opcji” reakcji zero.

Młodzież nie ma zamiaru podjąć współpracy w zakresie aktywnego zwlekania się z łóżka, przebierania z pidżam w tzw. (ku oburzeniu Młodej) ciuchy, picia kakał, względnie herbatek, zwijania plecaków, pluszaków i kanapek, rozsiadania się na całe 3 minuty w aucie i potulnego z uśmiechem wkraczania na szkolne świetlice i przedszkolne sale.

Tymczasem tkwię z niebezpiecznie zaciśniętą żuchwą i przypominam sobie jak dobrze jest Je mieć. Czasem. Na ogół.  Łagodnie, powoli, drogą perswazji i drapaniem po plecach przekonuję do osiągniecia pozycji pionowej. Mozolnie, wytrwale. Ufff. I jest. Rajstopy, koszulki i inne spinki naciągnięte i  upięte.

Po 20 min. siedzimy w aucie. Patrzę przez ramię, zerkam w lusterko.

Uśmiecham się.

Za krótko bo się spieszę.

Ale się cieszę.

***

10 lat temu miałam 20 lat więcej niż 30 lat temu.

Rosnę i rosnę…

wtorek, 6 listopada 2012

Jestem. Gryzmoł.

Patetycznie nastrajający czas podsumowań okrągłourodzinowych zbiegł się z historią chustki. Raczej JEJstorią. Niedokończoną. I chwała wszystkim wokół Niej za to.
Za dużo naszych nędznych chceń, za mało beztroskiej spontaniczności w ich osiąganiu. Projekcja własnej marności w obliczu jednego podmuchu w kierunku przeciwnym do zamierzonego i się w pion postawić duzo łatwiej.
Bazgranie mi kiedyś pomagało ulżyć.
I dawało kącik intymnej odosobności.
W zgiełgu autorstwa niezdiagnozowanej ADHDehowej pyskatej ślicznoty i rozkosznie wodzącego ciocie na prokreacyjne pokuszenie Juniora, o którego drżymy wespoł co bite 3 tygodnie przydałoby się ponownie ulżyć.
Dychnąć. Po swojemu.