niedziela, 11 listopada 2012

Wiedźma

(Nie żebym w szóstym na blogu poście miała smiałość teściowej ubliżać...)

Nie wierzę w czerwone kokardki przy wózku niemowlęcym przecież nie z bogobojnością nagminnie rozwieszane. Chronić mają przed złymi urokami rzucanymi przez zazdrosnych, zawistnych, tudzież po prostu złych. Nie wierzę, że czerwień, że forma kokardki (nadawanie strachom troche z kiczowatości) ma cokolwiek wspólnego z odpędzaniem czegokolwiek złego.

Nie wierzę w wyżej wymienione.
Wierzę jednak w ludzi fokusujących się tak mocno na chceniu czyjegoś nieszczęścia, że są w stanie w najgorszej formie je na bliźniego sprowadzić droga wizualizacji.
Nie żebym miała pewność w osoądzaniu kogokolwiek. Mam tylko intuicję.
Podpowiadającą, ze przedwczorajsza i wczorajsza gwałtownie sie objawiająca niedyspozycja żołądkowa moja i moich potomnych nie jest całkowicie dziełem przypadku. No nic nie poradzę. Jakkolwiek irracjonalnie, to jednak bywają osoby, w obecnosci któych mój na ogół na prawo i lewo słowami szastający język milknie a każdy nerw stoi na baczność.
Może łatwiej byłoby mi czerwone firanki w oknach rozwiesić a za żołądkowe perturbacje wirusa winą obciążyć.

***
A z tych pozytywnych aspektów wiedźm istnienia. Wczoraj jedna pomogła nam na prawdę miło godzinę popołudniową spędzić. Grupowo i piernikowo było. Jak to w Toruniu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz