czwartek, 8 listopada 2012

Trochę bajecznie.


- Jak to jest?

- Co takiego?

- Być najpiękniejszą kobietą w tym klubie?

- …. – i jednak nawykiem – Nie opowiadaj. Wcale nią nie jestem.

***

- Patrzyłem na Ciebie. Pół tego wieczoru przesiedziałem patrząc i oczu nie mogąc oderwać. Hipnotyzujesz całą sobą.

- Nie żartuj…

***

Syndrom brzydkiego kaczątka, które brzydkim powinno zostać na zawsze wszedł mi zbyt głęboko w pory skóry.  Sam proces przeobrażania się w pięknego (?!) łabędzia był długotrwały i mało świadomy. Na tyle mało, że nie dostrzegłam, że w oczach większości jestem już całkiem przepoczwarzonym z kaczęcia śnieżnobiałym zwierzem z długą zgrabną…szyją.

Patrzę w lustro i widzę jakby nie siebie. Tak, ta w odbiciu jest na prawdę piękną kobietą. Ładną dziewczyną. Świadomą zaróżowionych policzków kokietą. W zależności od pogody.

Czasami nawet przelotnie się do mnie w uśmiechu wyszczerzy. Ale chyba nadal nie wierzę, że obie tworzymy jedno. Drżę w środku z zakompleksień, poczucia win, wiecznej porażki w dążeniu do doskonałości.

Piękno wszak pielęgnować trzeba w sobie, z wektorem odśrodkowo zwróconym. Bez względu na ilość wklepanego kremu liftingującego powinnyśmy uwalniać cząstkę tego piękna z każdym oddechem – pewnym siebie i swoich możliwości. I w tym nadal tkwię na etapie larwy tudzież kwaczącej burej szarości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz