- Jak to jest?
- Co takiego?
- Być najpiękniejszą kobietą w tym klubie?
- …. – i jednak nawykiem – Nie opowiadaj. Wcale nią nie
jestem.
***
- Patrzyłem na Ciebie. Pół tego wieczoru przesiedziałem
patrząc i oczu nie mogąc oderwać. Hipnotyzujesz całą sobą.
- Nie żartuj…
***
Syndrom brzydkiego kaczątka, które brzydkim powinno zostać
na zawsze wszedł mi zbyt głęboko w pory skóry.
Sam proces przeobrażania się w pięknego (?!) łabędzia był długotrwały i
mało świadomy. Na tyle mało, że nie dostrzegłam, że w oczach większości jestem
już całkiem przepoczwarzonym z kaczęcia śnieżnobiałym zwierzem z długą zgrabną…szyją.
Patrzę w lustro i widzę jakby nie siebie. Tak, ta w odbiciu
jest na prawdę piękną kobietą. Ładną dziewczyną. Świadomą zaróżowionych
policzków kokietą. W zależności od pogody.
Czasami nawet przelotnie się do mnie w uśmiechu wyszczerzy.
Ale chyba nadal nie wierzę, że obie tworzymy jedno. Drżę w środku z zakompleksień,
poczucia win, wiecznej porażki w dążeniu do doskonałości.
Piękno wszak pielęgnować trzeba w sobie, z wektorem
odśrodkowo zwróconym. Bez względu na ilość wklepanego kremu liftingującego
powinnyśmy uwalniać cząstkę tego piękna z każdym oddechem – pewnym siebie i
swoich możliwości. I w tym nadal tkwię na etapie larwy tudzież kwaczącej burej
szarości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz